Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jemność aby panu podpisał tę książkę, mógłbym go o to poprosić.
Nie śmiałem przyjąć, ale zadałem Swannowi parę pytań co do Bergotte’a.
— Czy mógłby mi pan powiedzieć, którego on aktora najwyżej ceni?
— Aktora, nie wiem. Ale wiem, że żadnego aktora nie równa z Bermą, którą stawia ponad wszystko. Czy ją pan widział?
— Nie, rodzice nie pozwalają mi chodzić do teatru.
— To szkoda. Powinienby ich pan o to poprosić. Berma w Fedrze, w Cydzie, to tylko aktorka — powie ktoś — ale pan wie, że ja nie bardzo wierzę w „hierarchie” w sztuce.
I zauważyłem, jak mnie to już często uderzało w rozmowach Swanna z siostrami babki, że, kiedy mówi o rzeczach poważnych, kiedy używa wyrażenia zdającego się zawierać opinję w ważnym przedmiocie, ma zwyczaj oddzielać je specjalną intonacją machinalną i ironiczną, jakgdyby je ujmował w cudzysłów, jakgdyby nie chciał go brać na swój rachunek: hierarchia, wie pan, jak mówią głupcy? Ale w takim razie, skoro to było głupie, poco mówił hierarchia?
W chwilę potem, dodał:
— To panu da wizję równie szlachetną jak nie

185