Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oznajmić, ten sam głos który wprzód słyszałem mówił:
— Och, tak, pozwól mu wejść; tylko na chwilę, toby mnie tak bawiło. Na fotografji, która jest na twojem biurku, taki jest podobny do swojej mamusi, twojej bratanicy, której fotografja stoi obok niego, prawda? Chciałabym widzieć tego malca tylko na chwilę.
Słyszałem jak wuj coś mamroce, gniewa się, wkońcu lokaj wprowadził mnie.
Na stole stał ten sam talerz z marcepanami co zazwyczaj; wuj miał swoją zwykłą kurtkę, ale nawprost niego, w różowej jedwabnej sukni, z wielkim sznurem pereł na szyi, siedziała młoda kobieta kończąc mandarynkę. Niepewność jak wypada mi ją tytułować przyprawiła mnie o rumieniec; nie śmiejąc zbytnio obrócić oczu w jej stronę z obawy aby nie trzeba było do niej przemówić, podszedłem uściskać wuja. Patrzała na mnie z uśmiechem; wuj powiedział: „Mój bratanek”, nie mówiąc jej mojego, ani mnie jej nazwiska, z pewnością dlatego że od czasu nieprzyjemności jakie miał od dziadka starał się, o ile możliwe, unikać wszelkiej łączności między swoją rodziną a tym rodzajem stosunków.
— Jaki on podobny do matki, — rzekła.

149