Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piękna wedle reguł, ale jej stary dziwaczny kształt podoba mi się. Jestem pewna, że gdyby grała na fortepianie, nie graałby sucho”. I, kiedy patrzała na tę wieżę śledząc wzrokiem łagodne napięcie, pobożny spadek jej kamiennych płaszczyzn, które zbliżały się do siebie wznosząc się niby ręce złożone do modlitwy, jednoczyła się tak doskonale z wytryskiem strzały, że spojrzenie jej zdawało się strzelać w górę wraz z nią; a równocześnie uśmiechała się przyjaźnie do starych zużytych kamieni, których jedynie już szczyty oświecał zachód słońca, i które, począwszy od chwili gdy, stonowane światłem, wchodziły w tę rozsłonecznioną strefę, zdawały się naraz wyższe, dalsze, niby śpiew podjęty falsetem o oktawę wyżej.
Wieża św. Hilarego dawała wszystkim zatrudnieniom, wszystkim godzinom, wszystkim widokom miasta, ich fizjognomię, uwieńczenie, uświęcenie. Z mojego pokoju mogłem oglądać jedynie jej podstawę krytą łupkiem; ale kiedy w niedzielę widziałem w gorący letni ranek ten łupek płonący niby czarne słońce, powiadałem sobie: „Mój Boże! dziewiąta! trzeba się zbierać na sumę, jeżeli mam wprzódy zajść uściskać ciocię Leonję” i wiedziałem dokładnie kolor jaki ma rynek w słońcu, gorąco i kurz na targu, cień jaki rzuca stora magazynu, gdzie mama zanurzy się może przed

130