Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy Franciszka, dopatrzywszy aby rodzice mieli wszystko czego trzeba, szła pierwszy raz do cioci Leonji aby jej podać pepsynę i zapytać co będzie jadła na śniadanie, nie zdarzyło się prawie, aby nie musiała już wyrazić swego zdania albo udzielić wyjaśnień co do jakiegoś ważnego wydarzenia:
— Franciszko, wyobraź sobie, że pani Goupil była już przeszło o kwadrans spóźniona, kiedy szła po siostrę; niech się bodaj trochę zabawi w drodze, a nie dziwiłoby mnie, gdyby przyszła do kościoła po podniesieniu.
— Tak, toby nie było nic dziwnego, odpowiadała Franciszka.
— Franciszko, gdybyś była przyszła o pięć minut wcześniej, zobaczyłabyś panią Imbret, jak niosła szparagi dwa razy grubsze niż te od Calotowej; niech się Franciszka dowie przez służącą, gdzie je dostała. Franciszka daje nam w tym roku tyle szparagów we wszelkiej postaci, że mogłaby może postarać się o takie dla naszych paryżan.
— Nie dziwnoby mi było, gdyby były od księdza proboszcza, powiadała Franciszka.
— Właśnie, akurat, moja Franciszko, odpowiadała ciotka wzruszając ramionami, od księdza proboszcza! Wiesz dobrze, że jemu się udają tylko cienkie mizerne szparażki. Powiadam ci, że te były grube jak ramię. Nie jak twoje, oczywiście, ale jak

114