Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II

Zdaleka, na dziesięć mil wokoło, widziane z pociągu kiedyśmy tam przybywali w Wielki Tydzień, Combray to był tylko kościół. Kościół streszczał miasto, reprezentował je, mówił o niem i za nie w dal; a kiedy było się zbliżyć, skupiał w szczerem polu dokoła swego ciemnego wysokiego płaszcza — niby pasterka chroniąca owce od wiatru — wełniste i szare grzbiety przycupniętych domów, które szczątek średniowiecznych wałów okalał tu i ówdzie linją dokładnie okrągłą, niby małe miasteczko na obrazach prymitywów. Do mieszkania, Combray było nieco smutne, tak jak jego ulice. Domy, zbudowane z czarniawego miejscowego kamienia, ze schodkami przed bramą, oczepione daszkami rzucającemi przed siebie cień, były dość ciemne, tak iż trzeba było z pierwszym zmrokiem podnosić firanki w „salach”; ulice noszące poważne imiona świętych (z których wielu łączyło się z historją pierwszych panów na Combray): ulica św. Hilarego, ulica św. Jakóba, gdzie był dom ciotki, ulica św. Hildegardy wzdłuż której biegł parkan,

103