Strona:Mali mężczyźni.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego,“ rzekła pani Bhaer, krzątająca się jak kokosz, pośród licznego stada ruchliwych kacząt.
Dozorczyni chętnie ubrała zaraz Alfreda we flanelowy kaftanik, podała mu jakiś napój ciepły i słodki, a potém umieściła w przyległym pokoju, gdzie stały cztery łóżka. Leżał tam sobie spokojnie jak mumja, czując że mu już nic nie brakuje do przyjemności i wygody. Ochędóztwo sprawiało na nim nowe i roskoszne wrażenie: flanelowy kaftanik był ubraniem nieznaném w jego świecie; ziółka ciepłe tak mile łagodziły kaszel, jak serdeczne słowa rozgrzewały osierocone serce; a uczucie że obchodzi kogoś, czyniło z tego skromnego pokoju, prawdziwe niebo. Przymykał często oczy, żeby się przekonać, czy to nie jest ułudny sen, który się rozwieje, skoro je otworzy i przejęty miłemi wrażeniami, nie mógł usnąć, — témbardziéj że niezadługo pewien miejscowy zwyczaj uderzył jego zdumiony, lecz trzeźwy wzrok.
Gdy się uciszyło pluskanie, nagle zaczęły poduszki fruwać na wszystkie strony, a podrzucały je białe szatanki, wyskakując hałaśliwie z łóżek. Bitwa toczyła się w kilku pokojach, w sieni, a nawet niekiedy dostawała się do sypialni dziecinnéj, gdzie się chronił niejeden pokrzywdzony rycerz. Nikt nie zwracał jednak uwagi na te wybryki, nikt się im nie dziwił, ani ich zakazywał. Dozorczyni rozwieszała ręczniki, a pani Bhaer przeglądała czystą bieliznę, tak spokojnie, jak gdyby zupełny panował porządek. Co więcéj, wypędziła nawet jednego zuchwalca z pokoju poduszką, którą znienacka cisnął na nią.
„Czy oni sobie nie zrobią krzywdy?“ zapytał Alfred, zanosząc się od śmiechu.
„Bądź spokojny; co sobotę w wieczór, wolno im bić się poduszkami. Powłoczki w każdym razie od-