Strona:Mali mężczyźni.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mowania obcych chłopaczków, wskazała mu bowiem krzesło w sieni, i rzekła skinąwszy głową:
„Usiądź tu sobie i obeschnij trochę na słomiance, a ja tymczasem zaniosę list do Pani.“
Różne zajmujące rzeczy skracały Alfredowi czas wyczekiwania; rozglądał się ciekawie, bo go wszystko bawiło, i rad był że go nikt nie widzi siedzącego w ciemnym kąciku, przy drzwiach.
W całym domu roili się chłopcy, na różne sposoby uprzyjemniając sobie dżdżyste popołudnie. Wszędzie ich było pełno, i przez otwarte drzwi ukazywały się zewsząd wesołe gromadki dużych, małych i średnich chłopaków, znajdujących się w różnych stopniach wieczornego ożywienia, a raczéj rozswawolenia. Dwa obszerne pokoje na prawo, służyły widocznie za klasę, gdyż pełno w nich było stołów, map, tablic i książek. Przed ogniem płonącym na kominku, leżało na ziemi kilku próżniaczych chłopców, rozprawiając tak zapalczywie o nowym placu do gry w krykieta, że aż butami wierzgali w powietrzu. — W jednym kącie, słuszny młodzieniec grał na flotrowersie, całkiem obojętny na otoczającą go wrzawę; kilku innych skakało przez stoły, zatrzymując się niekiedy by tchu nabrać i uśmiać się z młodego karykaturzysty, który na tablicy rysował całe zgromadzenie.
W pokoju z lewéj strony, ukazywał się długi stół zastawiony do wieczerzy: były tam wielkie dzbanki ze świeżém mlekiem, stosy czarnego oraz białego chleba i pierniki, które są takim przysmakiem dla dzieci. Rozchodziła się też woń smarzonych grzanek i pieczonych jabłek, tworząc prawdziwą męczarnię dla nosków i zgłodniałych żołądków.
Ale sień przedstawiała najpowabniejszy widok, bo wesoła gra w cztery kąty szła w najlepsze przy