Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dła i że niczego się nie wstydzą i nic nie czują, prócz fizycznego bólu i strachu przed ową mocą, która ich ujarzmiła i która nimi kapryśnie rządzi. Wspomniał sobie izwoszczyka, który trwożnie ściągnął lejce, gdy komisarz nań wrzasnął... w uszach tętniły mu obojętne, zimne słowa człowieka otwierającego bramę komisaryatu... mówiącego o ludziach, jak się mówi o trawie, drzewie, lub cegłach... wspomniał matkę Oficerowa, która nie zaprotestowała, gdy nadawano jej synowi nazwisko od zawodu ojca, choć wiedziała, że będzie mu to wieczystem źródłem smutku i rozpaczy... pewnie dlatego jeno musiał spędzić trzy lata w karnych batalionach... Na myśl mu przyszła też pokojówka pomocnika dyrektora, która przyjęła dziesięć rubli odszkodowania za swą mękę i wstyd, ...bezmyślna litość Kornieja, poddającego się bez szemrania obcej woli i powtarzającego każdemu setki razy od lat ośmnastu ciągle to samo słowo: »Nie wolno«... bez zadania sobie pytania, czemu nie wolno...
We śnie nawet boją się ludzie ciosów i krzyczą dzikimi głosami:
— Nie bijcie!... zmiłujcie się!...
Czyż to ludzie? — myślał Misza — ...nie, to nie ludzie... po ziemi chodzą masami wykonawcy woli obcej... zewnętrznej... dziwni wykonawcy... nieśmieli... i źli równocześnie... istoty bez charakteru. Ledwie pojmują to, co robią, co spełniają z najwyższą obojętnością, a żaden nie śmie, nie ma odwagi wyrzucić z piersi dumnego, potężnego słowa: — Nie