Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wałkoniów i wszelakich zanadto pijanych „buksów“. A gdy raz w sprzeczce z hardym „kocyndrem“ „piznął“ go w kark, drab zwinął się i „przeonaczył“ w oka mgnieniu, zaczem przeleżał kilka tygodni w szpitalu, co kosztowało Lisa niemałe grzywny.
Niekiedy stawał on do walk bokserskich i jedyną jego ambicją było zasłynąć jako zapaśnik. Wszelako nad wszystko przenosił stan wypoczynkowy i trudno było mu ruszyć się z wyświechtanego krzesła przy szynkfasie. Gdyby do niego przyszedł i wyzwał go do walki zapaśnik, to owszem, spróbowałby się z nim chętnie, lecz szukać po świecie siłaczów nie miał ochoty, wyznając zasadę: wszędzie dobrze, ale we własnej knajpie — najlepiej.
Dla Wiktora Kuny żywił taki afekt jak mamka dla wykarmionego swą piersią niemowlęcia z pańskiego domu, które wyrosło na człowieka. Gdy przeto Wiktor pojawił się niespodzianie w piaskiem wysypanej izbie karczemnej, na księżycowej, jak burak czerwonej, wygolonej i lśniącej twarzy siłacza wykwitł uśmiech, rzadki gość u flegmatycznego osobnika.
Wyciągnąwszy do gościa tłustą łapę, spytał zaraz, bez wstępu:
— Czy oni już obiadowali?
I przetłumaczył to na niemieckie, uważając, że nie wypada odzywać się w języku ludu do takiego inteligenta. A pytanie to oznaczało w gruncie rzeczy tyle, co: wypijemy? bo, lubo strawą nie gardząc, uważał jedzenie za dobrą sposobność lub pozór do wypitku.
Słów nie marnując, zwrócił się do swej za szynkfasem królującej połowicy po niemiecku w ten deseń:
— Fryda, spróbuj uwarzyć coś rzetelnego w tych pierońskich czasach i pokaż, co umiesz!
Dobrą tworzyli parę; Fryda była jego bratnią duszą, jeżeli o duszy mówić można u stworzeń,