Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/560

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Schował w niego święty obrazek a wyciągnął kopertę i z niej podobiznę pani Jadwigi.
Raptem padł na niego rozprzęgający zachwyt taki, że zatrzymał się i oczyma, całą duszą przywarł do tej uroczej postaci, pił z jej twarzy, niby eliksir, ów przebłysk uśmiechu, co zdał się wiele w zamian obiecującą prośbą o miłość.
Cudowna niepamięć o wszystkiem przysłoniła mu rzeczywistość i dusza wzniosła się w słońce niepoznanego szczęścia. Ten uśmiech jej był dla niego...
W upojeniu, niby w różowej mgławicy marzenia, szedł potem za swą drużyną, nie wiedząc po co i dokąd, a na dnie tego spoczywała okropna, gorzka nuda życia.
Gdy przewędrowali wioskę jakąś, otworzył się widok na drzewami wysadzony gościniec z Pogorzelca do Kędzierzyna, którego olbrzymi zespół gmachów kolejowych czernił się po prawej ręce maszerującego baonu i imponujące robił wrażenie na tle zwartego miasteczka.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Seledynowe pola oziminy uśmiechały się wiośnianie.
— Na tym gościńcu przyłapiemy uciekających z Pogorzelca szwabów! — rzekł Wiktor do Kołeczka, oddając się złudzeniu, że powtórzy się to samo, co w Starem Koźlu. Nie wziął bowiem pod uwagę bliskości groźnego Kędzierzyna.
Kołeczek pokiwał głową i jął zapalać papierosa.
Ale go nie zapalił, bo w tym momencie rozległa się salwa. Kędzierzyński oddział niemieckiej Apo w rowie i na skarpie traktu ukryty, bryznął ołowiem na powstańców i dwóch z nich, w forpoczcie idących, padło twarzą na drogę.
Okrzyki: Schwaermen!! przeleciały przez szeregi powstańców i, wnet rozsypani w prawie nagiem polu, poczęli oni ostrzeliwać dobrze ukrytego wroga. Bez widoków wysadzenia go z pozycji,