Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/489

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież wzgląd na ojca powstrzyma go od tego.
— Może chwilowo, ale nie ręczę za to wcale. Dlaczego błąka się on jeszcze po G. Śląsku?..
Zamyślili się. Nagle Jadwinia zawołała:
— A gdybym ja z nim pomówiła? Po niemiecku mówię już płynnie.
Wiktor pokiwał głową.
— Co za myśl!
— Jutro po wyjeździe twych rodziców mogłabym listownie zaprosić go do willi.
— Niczegobyś nie dokazała, póki nie położę go na obie łopatki.
— Ja jednak sprobuję! — zawołała z pewnością siebie, a on przeszedł przez pokój, potem siadł w fotelu i zamroczył się.
— Ale ja wcale nie pragnę pojednania. Przestaliśmy być braćmi raz na zawsze. Ja niecierpię go, nie daruję mu tej intrygi. Dla ciebie Walter to człowiek, dla mnie to nie człowiek, to Prusak.
— Boże drogi! — westchnęła Jadwinia. — Ojciec tak boleje nad tem, tak lęka się o ciebie. A matka? A ja?... Co będzie? Ugoda jest konieczna... Namyślisz się, kochanie, i zrobisz to dla mnie, dla mego spokoju! — mówiła, czując jednak, że nie dopnie celu na krótkiem toporzysku.
Uzbroiła się w cierpliwość, z ufnością w swoją dyplomację niewieścią. A on żachnął się:
— Za wiele zaprzątamy sobie głowę tym Prusakiem. Są ważniejsze rzeczy. Za godzinę muszę pojechać do komendy...
— A co takiego? — zawołała zaalarmowana.
— W dniu trzeciego maja zapadnie w Londynie decyzja... — odparł wymijająco.
— Obawiacie się tego?... Ale cóż moglibyście przedsięwziąć przeciwko temu?
Wiktor zapalał papierosa, nie podnosząc na nią oczu.