Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/421

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, tak... Zobowiązałam się.. Niemniej jednak ja muszę, ja muszę wyzwolić cię stąd jaknajprędzej. Bo jesteś w mocy ludzi, którzy nie wiadomo co jeszcze zrobią z tobą... Ja cię wybawię.
To rzekłszy, panna Emma powstała, przystawiła swe krzesło do nagiej ściany i wspinając się na nie pod otwór okienny, ozwała się swobodnym, salonowym tonem:
— Zobaczę, jaki masz widok na świat, mój biedaku. Ale trzymaj mnie, bo spadnę. (Takie wąskie teraz suknie w kolanach.) Trzymaj mnie!
Wstępując na krzesło, podgięła się zamaszyście, przyczem ukazały się jej łydki po kolana, cienką pociągnięte pończochą. A gdy Wiktor posłusznie otoczył jej uda ramieniem, opuściła jedną rękę i wsparła się na jego szyi.
Wyzierała w oddal. Niespodzianie spadł przy tem z jej ust czuły, przymilny szept:
— Wiktorze, czy ty mnie kochasz jeszcze trochę?
Żar buchnął na niego, zdjęło go oszołomienie. Nie miał słowa. Ramię jego opadło. Wreszcie wykrztusił:
— Ja nie umiem kochać „trochę“. Albo kocham cały, albo wcale nie.
W momencie, mimo „wąską suknię“, Emma zsunęła się z krzesła i jak gałąź opadła na jego pierś.
— I ja nie umiem kochać trochę. Jedyny mój, kochany! Ja ciebie wybawię.
Wzięła go w uścisk i pocałowała w usta gorąco.
A on, upojony w ogniu tego całusa i przerażony, jakby był raptem na krawędzi przepaści, zatoczył się i siadł na łóżko, nie wiedząc, co się z nim dzieje. Nie zauważył jak Emma rzuciła się do jego nóg.
Objęła go głodnemi ramionami za szyję i paliła pocałunkami.