Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obozach, w zaułkach miast i kryjówkach bojówek, zmobilizowano na ten cel mnóstwo ludzi, a poszukiwany spoczywał w sercu Opola, tuż pod bokiem władz i stróżów bezpieczeństwa, w sąsiedztwie siedziby panującej nad G. Śląskiem Komisji Międzysojuszniczej. Brat zgotował mu tam swoiste więzienie, postanowiwszy dopiero później, gdy ustaną poszukiwania, przewieść jeńca ukradkiem poza granice Górnego Sląska.
Gdy Wiktor odzyskał przytomność, ujrzał się na żelaznem, prymitywnem łóżku we wysokiej, wieczystym półmrokiem zasnutej celi. Żółtobiała, wilgocią nasiąkła ściana wznosiła się nad nim. Włóczyły się po niej duże, ospałe muchy a górą, pod pułapem chwiały się zlekka płachty gęstej pajęczyny, poruszane powiewem wiatru, jaki wpadał przez okienny otwór.
Niemoc bezgraniczna nakrywała zbolałe ciało i zacichłą duszę, dając jej eteryczne ukojenie. Zamigotała przed nim siwizną okolona maska dozorcy, który obmył nieprzytomnego jeńca, opatrzył jego rany i włożył nań czysta bieliznę, jaką znalazł w jego walizce.
— Chce pan co zjeść? — zagadnął go.
Ranny milczał. Dobrze było milczeć, nie wchodzić w żadne stosunki z człowiekiem. Nie odczuwał najmniejszej potrzeby języka ludzkiego i zbyt był słaby, by męczyć się otwieraniem ust. A pod wieczór zapadł w stan gorączkowy. Ale i ta przypadłość przejmowała go zadowoleniem. Pragnął zanurzyć się w żary jeszcze głębiej, stracić przytomność i umrzeć.
Mijały dni we śnie, w apatji, graniczącej z nieświadomością bytu. Niekiedy odczuwał ból w boku, w obrażonem kolanie i lekkie szczypanie na czole i na nosie. Jeśli nie popadł w ciężką chorobę, zawdzięczał to tężyźnie swego młodego organizmu.