Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Minęło kilka dni. Rozpoczęły się żniwa. W ostatni dzień swego urlopu Augustyn wracał do zagrody na wysoko żytem naładowanej furze i... spadł z niej. Koło zmiażdżyło mu nogę poniżej kolana tak, że odtąd chodzi z protezą. Prócz tej książki do nabożeństwa znajdziesz u niego mnóstwo polskich druków. Spolszczył się całkiem... — dodała panna Matylda z badawczem spojrzeniem w twarz brata i po chwili ciągnęła:
— Gdy w sierpniu wybuchły te rozruchy, spotkał Widerów jeszcze straszniejszy cios. (Muszę przyznać, że ów Grenzschutz przynosi nam tylko wstyd i hańbę.) Zdarzyło się, że młodszy brat Augustyna, taki miły i wiele obiecujący chłopiec piętnastoletni powracał na rowerze z Katowic... Och, ja nie mogę opowiedzieć ci, co go spotkało! To zbyt okropne... Spytaj się Augustyna. Pojedziesz do niego. Musisz go zobaczyć! On taki opuszczony. Ojciec jego, taki dawniej zdrów, jest teraz ruiną człowieka. Złamała go, zabiła całkiem na duchu rozdzierająca tragedja tego dobrego chłopca. Opuścił ręce, popadł w stan czarnej martwoty, błąka się z kąta w kąt. Straszne! Przykro pomyśleć, że nasi niemieccy żołnierze... i oficerowie patrzą na to wszystko przez palce! Muszę ci wyznać, że miło mi, iż ty nie służysz już w niemieckiem wojsku...
Wiktor przyglądał się siostrze z zajęciem. Jak daleko odsunęła się ona od Germanji! Zdało się, jakby zawisła miedzy dwoma różnemi planetami.
— Ale niemiło ci, że służę w polskiem wojsku? — wycedził.
Warum nicht? My przecież jesteśmy przez pół Polakami. Nie?
— Przez pół? To znaczy wcale nie! A płynie w nas krew li tylko polska...
Eigentlich... — bąknęła panna Matylda do siebie i zastanowiła się nad tem, biorąc pod uwagę, że matka jej, rodzona Grzonkówna, pochodziła, tak