Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




IX.

— Osamotni mnie pani strasznie... A czy napisze pani do mnie? I pozwoli pani, że po ślubie jej siostry przyjadę do Warszawy?
— Nie, nie pozwolę! Będę teraz bardzo sroga.
— Czyż pani nie pojmuje, w jakiej zostawia mnie pani niepewności i tęsknocie?
— Pojmuję, lecz... ja wpierw muszę uwolnić się z tych nieznośnych pętów. A nadto... mówiłam. Ja panu wierzę sercem i pragnę w pana wierzyć gorąco, ale rozsądek mi szepce, że to może złudzenie, za jakie odpokutuję srodze, że to cudny sen miłosny, który nie przetrwa próby czasu, nie ostoi się na ziemi, lecz zniknie jak tęcza... Pan taki zapalny junak! Może to tylko słomiany ogień, co wybucha świetnie a tem sromotniej gaśnie. Zjawi się jaka urodna panna Emma... Gdy pan straci mnie z oczu...
— Nigdy nie wyrwę pani z serca. Tak jak ja panią kocham, można kochać tylko raz w życiu.
— A więc to się okaże za kilka tygodni, gdy pan pozostanie sam z sobą...
Wiktor umilkł. Rzucił się w trzcinowe krzesło we wnęce willi, umajonej kwiatami i wyzierającej na ogród i pola. Niecierpliwił się i zżymał, że ona ostrożną ręką odsuwa go trochę od siebie, słuchając głosu rozsądku. A Jadwinia nie mogła zapomnieć o pannie Emmie, ani o owej parze ko-