Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gromnie ciekaw, co porucznik zamierza przedsiewziąć. A zgoła nie wiedział, po jakiego djabła sięga on po plecak. Bo przecież w tym momencie nie pragnął chyba zabrać się do wędliny.
Kuna zaś wydobył jedną i drugą dużą połeć słoniny suchej, położył sobie jedną na karku, zaleciwszy Fronckowi, by naśladował go we wszystkiem. Zaczem położył się plackiem na ziemię, i z głową jaknajniżej zwieszoną podpełzał pod sznur drutów tak, że brzeg ich opierał się o słoninę, będącą doskonałym izolatorem prądu. Tafle szperki zabezpieczyły ich przed groźnemi przewodnikami. Podryli się pod nie tułowiem, podsadzali je nieco i wygramolili się poza płot druciany. Francek uważał, że był to figiel kapitalny i gęba mu się śmiała serdecznie. Zwinny jak kot w mgnieniu oka wtłoczył cenną szperkę z powrotem do plecaka i był gotów do dalszej drogi.
A zdało mu się, jakby już był w domu. Bo Mysłowice miał tuż poza hałdą a nie przypuszczał, by ktokolwiek miał im zagrodzić przystęp do miasta.
Mimo to stąpali cicho, niby złodzieje, brnęli w miale u stóp hałdy, i tak doszli do jej narożnika, gdzie zboczyli na prawo. Nagle spostrzegli na skłonie hałdy jakiś podejrzany, czarny słup. Tam do djabła! Nie byłże to Grenzschutz?...
Obydwaj zatrzymali się. Idąc za głosem instynktu Froncek byłby natychmiast drapnął za węgieł hałdy. Aliści podlegał całkiem dominującemu wpływowi porucznika, więc, jak on, stał bez ruchu, bez tchu, bez szelestu, z wlepionemi oczyma w ową tajemniczą figurę, która wyrosła przed nimi tak nieoczekiwana a groźna jak mara.
Grenzschutzler! Kask i gwer nie pozwalały o tem wątpić. Zresztą o kilkanaście kroków poza nim tuliła się pod ścianą hałdy budka, dość obszerna, w której okienku tliła się lampka. Można było domyślić się w niej dwóch innych, czy nawet więcej żołnierzy.