Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Vive la France! — legitymował się najpierw. — Walczyłem z wami ramię przy ramieniu przeciwko boszom... Macie trzy minuty czasu. Lada moment wpadną przez ten tunel Niemcy! Ruszajcie do koszar, po tym torze kolejowym!
Wskazał ręką kierunek. Przestroga nie była wcale zbędna, gdyż dwa czy trzy dni temu zmieniono załogę francuską i kapitan znalazł się w nieznanym labiryncie. Zmierzył Kunę przenikliwem spojrzeniem i rzekł:
— Pan jest z narodu Poniatowskiego? Dziękuję!...
Z narodu Poniatowskiego... Dreszcz dumy przeszył młodego oficera i nie wiedział jak to się stało, że, lubo w ubraniu cywilnem, salutował kapitana.
— Depechez-vous! (Śpieszcie się!) — zawołał jeszcze i kapitan, przytknąwszy palce do swego kepi z przyjaznym uśmiechem, podskoczył do swych żołnierzy, zgarnął ich szybko i puścili się wzdłuż relsów po nasypie kolejowym.
Wiktor zaś uświadomił sobie, że i dla niego spotkanie z Zycherką nie jest szczególnie pożądaną rzeczą. Rzucił się przeto w najbliższą, wzwyż biegnącą ulicę, prowadził swój rower kilka kroków, zerkając wstecz na wał, gdzie istotnie zaroiło się niebawem od zielonych mundurów, i wreszcie dosiadł swego żelaznego Pegaza i prysnął.
A w duszy dźwięczało mu to „... z narodu Poniatowskiego“. Jak to taki Francuz potrafił znaleźć piękny, efektowny zwrot! I dotknąć czułej żołnierza struny!
Był z narodu, co wydał księcia Józefa... Spływało nań coś z chwały tego rycerza chrobrego bez skazy i czuł, jakby przez to nabierzmowany, że winien zapatrzeć się w ten model, wziąć w duszę ten posąg wielkiego żołnierza, co tak świetnie umiał umrzeć za honor Polaków.