Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! — odrzucił Wiktor z emfazą, bezwiednie kładąc dłoń na sercu. — Dla mnie oddawać Ojczyźnie jaknajwięcej, jest szczęściem, w którem mieści się nagroda. Innej nie pragnę, nie chcę... Wręcz nie chcę! Kto względem swej Matki nie zdolen jest być całkiem bezinteresownym, nie ma w swej duszy promienia łaski Boskiej. Należy do pospolitego plemienia przyziemnych zjadaczy chleba, do nikczemnych płazów... Ja tego nigdy nie mówię głośno, ale ja to czuję...
— Ja-bym radził ci powtarzać to bardzo głośno, jeżeli nie chcesz, by wszelakie krzykliwe wrony zjadły ci z przed nosa rozsypane ziarno. Kto się nie reklamuje, idzie w kąt. Kto niczego nie żąda, nic nie otrzymuje.
— Dobre nauki! Szkoda, że masz tak niepojętnego ucznia... Może napiszesz o tem poradnik dla młodzieży? A nadto o tem... jak nie należy urządzać zasadzek na przeciwników...
Na to wszedł do pokoju Lis. Zabrał ze stołu jak swoje butelki z wódką, powtykał je w kieszeń i, wychodząc, bąknął do Wiktora:
— Samochód czeko!
Wiktor podniósł się z krzesła żywo, przystąpił do brata, dobył z zanadrza papier i przedłożył mu go, mówiąc:
— Podpisz to!
Sędzia począł odczytywać uważnie skrypt, który brzmiał

„Przysięgam na wszystko, co mi jest święte, że
1) nie wskażę sądom ani żadnym władzom nikogo z tych, co tak dla mnie fatalnie obrócili w niwecz haniebnie przezemnie urządzoną zasadzkę na mego brata,
2) opuszczę G. Śląsk bez zwłoki i nie wrócę tam przez cały okres plebiscytowy,

3) zaniecham całkiem wszelkiej działalności plebiscytowej,