Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest, ty. Znam cię i wiem, że jesteś do tego zdolny.
— Przysięgam ci, że nie miałem takiego zamiaru!
— A więc jaki?
— Powiem ci całą prawdę szczerze, pod słowem honoru.
— Ale ty masz z pewnością dwa słowa honoru! A zatem pod jakiem słowem honoru? Pod tem zdradzieckiem?
— Nie. Słuchaj!... Robiłem sobie wyrzuty, że gdy przy pożegnaniu naszem w Mysłowicach byłeś gotów podać mi rękę, odepchnąłem cię bezwzględnie. Postąpiłem... nieładnie, niegodnie. Między braćmi powinien bądź jak bądź panować inny stosunek. Jakoż chciałem to naprawić...
— W jaki sposób? To ciekawe.
— Pragnąłem dostać cię w swoją moc, wprowadzić cię w położenie takie, abyś, zdany całkiem na moją łaskę i niełaskę, oczekiwał z mej strony wszystkiego złego. Wtedy chciałem wyciągnąć do ciebie rękę i powiedzieć: „Wiktorze, bądźmy braćmi!... — mówił sędzia z doskonale podrobionem wylaniem i dodał ciepłym, ujmującym głosem: — Nigdy nie zapóźno. Wiktorze! Bądźmy braćmi!
Powstał ze szlachetnym giestem ręki bohatera z melodramatu, na co Wiktor, cofnąwszy się odruchowo torsem w krześle, wybuchnął serdecznym śmiechem
— Ha, ha! A niechże cię!... Bajecznie zagrałeś tą rolę! Winszuję ci, teraz łżesz artystycznie... Dalibóg, jesteś chytry, szczwany, jak Prusak. Gdy przycisnąć go do muru tak, że nie może ani zipnąć, wtedy poczyna nucić kołysankę o przyjaźni, pieszcząc w zanadrzu zdradę... Nie, Walterze, ja nie jestem szpakiem, co dałby się wziąć na twe plewy. Nie uwierzę, że urządziłeś na mnie tę wielką obławę w tym celu, by na tem tle ujawnić w cudownym bla-