Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nic więcej... Będziesz wolny... Zapomnimy o całem zajściu...
Cisza. Wreszcie odezwał się Bredoux:
Czaś już, musisz się zdecydować. No, dalej, nie rób głupstw... Jesteśmy silniejsi zawsze i wszędzie... Prędko daj papier...
Izydor nie ruszył się, skamieniały, przerażony, a mimo to panował nad sobą, żaden nerw bowiem nie drgnął. O kilkanaście centymetrów widział lufę rewolwerową, starczyłoby tylko palec mocniej oprzeć na cynglu...
— Oddaj papier, — powtórzył Bredoux, — w przeciwnym razie....
— Tutaj jest, — rzekł Beautrelet, wyjmując portfel, który łakomie pochwycił Bredoux.
— Doskonale! Widzę, że jesteś rozsądny. Powiem moim towarzyszom. A teraz zmykam. Adieu.
Schował rewolwer i w mgnieniu oka znalazł się za oknem. W tejże chwili dały się słyszeć kroki w kurytarzu.
— Adieu... — rzekł raz jeszcze, — czas był na mnie największy.
Lecz jakaś myśl przeszła mu przez mózg, bo naraz stanął i przejrzał portfel.
— Psia... — zaryczał, — papieru tego niema... Oszukałeś mnie...
Jednem susem znalazł się napowrót w pokoju.
W tejże chwili rozległy się dwa strzały. Izydor dał ognia ze swego rewolweru.
— Chybiłeś... — zawył Bredoux, ręka twoja drży... boisz się...