Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dwa miesiące, to przyjdą inni, którzy zajmą nasze miejsce, może z lepszem powodzeniem.
— Kiedy przyjadą ci drudzy?
— W środę... może już we wtorek...
Beautrelet robił po cichu jakieś obliczenia, wreszcie rzekł:
— Panie sędzio, mamy dzisiaj sobotę. W poniedziałek wieczór kończą się moje wakacye. Byłbyś pan może łaskaw stawić się tutaj w poniedziałek rano o 10 godzinie? Zdołam może rozwiązać panu tę zagadkę.
— Doprawdy, panie Beautrelet... myślisz pan? Jesteś pan pewny?
— Mam nadzieję przynajmniej.
— Dokąd teraz idziesz?
— Idę się przekonać, czy fakta będę mógł dostosować do przewodniej myśli, którą zaczynam pojmować.
— A zatem do widzenia, do poniedziałku.
— Do poniedziałku.
W kilka minut później pan Filleul jechał w stronę Dieppe. Beautrelet tymczasem, pożyczywszy sobie roweru od hrabiego de Gesvres udał się w stronę Yerville i Caudebet-en-Caux.
Nad jednym szczegółem przedewszystkiem zastanawiał się młody człowiek i chciał sobie wytworzyć jasną opinię, zdawało mu się bowiem, że z tej strony najprędzej nieprzyjaciela pochwyci. Chodziło mu o zbadanie, co się z obrazami stało, gdyż płótna tych rozmiarów nie dadzą się tak łatwo ukryć. Jeżeli więc nie bedzie można ich odszukać, można przy-