Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sekretarzem, a właściwie powiernikiem, ludzie otaczali go zawsze miłością i sympatyą.
— Mimo to było włamanie, popełniono morderstwo, musi być przecież jakaś przyczyna.
— Jakaś przyczyna? Ależ to zupełnie jasne, okradziono mnie.
— A cóż panu skradziono?
— Nic!
— Jakto?
— Nic mi nie skradziono, i nic mi nie braknie, a jednakowoż coś wynoszono.
— Lecz co?
— Otóż to, że nie wiem. Lecz córka moja i siostrzenica powiedzą panu, że widziały dwóch mężczyzn unoszących wielkie paki.
— Tym paniom...
— Tym paniom pewnie się śniło Powiedziałbym prawie to samo, gdyż od rana staram się wynaleźć, coby mi braknąć mogło i dotychczas nic nie zauważyłem. Zresztą możesz je pan sam zapytać.
Poproszono obie kuzynki do wielkiego salonu. Zuzanna prawie, że nie mogła mówić, tak była jeszcze przelękła. Rajmunda energiczniejsza i odważniejsza, także ładniejsza z iskrzącym wzrokiem ciemnych oczu, opowiedziała owo zajście nocne i udział, jaki w nim wzięła.
— Obstajesz pani przy swojem zeznaniu?
— Tak. Ludzie, którzy przechodzili przez park, unosili jakieś przedmioty.
— A ten trzeci?