Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chodź pan ze mną, — rzekł śmiejąc się Beautrelet.
— Niemożliwe. Przyrzekłem matce, że przyjadę do niej nad Riwierę.
Beautrelet wrócił do swego przyjaciela, u którego zamieszkał i zajął się zaraz przygotowaniami. Lecz nad wieczorem, w chwili, gdy Beautrelet chciał wyjeżdżać, odwiedził go Valmeras.
— Chcesz mnie pan zabrać? — zapytał.
— Czy tylko chcę!
— W takim razie towarzyszę panu. Osobliwość wyprawy zaciekawia mnie. Myślę, że się nudzić nie będziemy, i bawi mnie, zostać wmieszany w całą tę sprawę.... Następnie moje towarzystwo nie będzie dla para bez korzyści. Patrz pan, co przyniosłem, a co, przypuszczam odda nam znaczną przysługę.
To mówiąc, wydobył klucz, przyzwoitych rozmiarów i cały zardzewiały.
— I klucz ten otwiera?... — zapytał Beautrelet.
— Małe przejście w murze, opuszczone i nieznane od wieków, przejście to zapomniałem wskazać mojemu lokatorowi. Wychodzi właśnie na pole, wprost na brzeg lasu...
Beautrelet przerwał:
— Znają to przejście. Tędy właśnie zniknął ów nieznajomy, którego śledziłem. Wyprawa zapowiada się więc świetnie, jestem pewien zwycięstwa.