— Dobrze — szepnął Froberval przygnębiony — dobrze... niech tak będzie, zajście to miało taki przebieg jak pan mówisz, lecz, panie, to nie wyjaśnia, w jaki sposób pan Beautrelet mógł wyjść nocą?
— Wyszedł za dnia, pocóż miał czekać nocy, aby iść na schadzkę.
— Psiamać! jakże to możliwe, kiedy przedwczoraj przez cały dzień nie wychodził?
— Idź pan przekonać się jeszcze o tem, odnajdź pan tego człowieka, który przedwczoraj po południu był na odwachu.... Tylko pospiesz się pan, jeżeli mnie chcesz zastać.
— Pan wyjeżdżasz zaraz?
— Tak, następnym pociągiem.
— Jakto... a śledztwo, kiedy pan rozpocznie?
— Moje śledztwo ukończone. Wiem prawie wszystko, co chciałem wiedzieć. Za godzinę opuszczam Cherbourg.
Froberval wstał. Spojrzał na Izydora Beautrelet przestraszonym wzrokiem, zawahał się na chwilę, wreszcie pochwycił kaszkiet i rzekł:
— Idziesz ze mną, Karolinko?
— Niech zostanie, — rzekł Beautrelet, — potrzebuję jeszcze kilka wiadomości, których mi może udzielić, a potem pogadamy sobie trochę, znam ją przecież od dziecka.
Froberval odszedł. Zostali sami i długie zapanowało milczenie. Minuty uciekały, chło-
Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/125
Wygląd
Ta strona została skorygowana.