Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Daubrecq odzyskał zimną krew, a przysłoniwszy znów oczy okularami, przybrał zwykły swój nieprzenikniony wyraz.
— Zatem hrabianka de Mergy jest ocalona. Cieszy mię to, chociaż nie rozumiem, dlaczego przyszedłeś pan do mnie z tą wiadomością. Nie mam zaszczytu być krewnym tej damy, ani jej przyjacielem. Znamy się bardzo mało.
Na to Lupin mówić zaczął z przybraną dobrodusznością człowieka światowego, który wie, że ma przed sobą kwestję drażliwą, lecz zmuszony jest ją poruszyć.
— Mój Boże! Panie pośle. My lekarze stajemy się często wbrew naszej woli powiernikami dziwnych tajemnic, ukrytych dramatów. Panna de Mergy, widząc się ocaloną, sięgnęła po raz drugi po truciznę. Na szczęście wyrwałem jej z rąk flaszeczkę z morfiną. Musiałem się prawie z nią mocować. Wołała przytem w przystępie rozpaczy — „To on jest sprawcą, Daubrecq. Jeśli mi nie wróci mego brata, zabiję się jeszcze tej nocy. Nie potrafię żyć dłużej w tak śmiertelnej trwodze.“
Nie chciała tłómaczyć się jaśniej. Nie wiem oczywiście co zagraża jej bratu, ale znając pańskie wpływy, stosunki, odgaduję, że odmówiłeś pan temu młodemu człowiekowi swojej protekcji w sprawie rozpaczliwej. Może się zresztą mylę. Przyszedłem jednak powtórzyć panu słowa pięknej mej pacjentki, słowa, które uchyliły przedemną rąbek nieznanego mi bliżej nieszczęścia czy niepodobieństwa.
— Słowem chcesz pan doktorze wzbudzić moje współczucie dla brata panny de Mergy?
— Tak jest.
Nastała chwila kłopotliwego milczenia. Łupin zadawał sobie pytanie, jak dalece udała mu się zamierzona mistyfikacja i czy potrafił zaniepokoić przeciwnika groźbą tego samobójstwa.
— Pozwoli pan — rzekł wreszcie Daubrecq — że