Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwierzenia. Arsen pierwszy zwrócił jej uwagę, że powinna powrócić do domu.
— Jesteśmy od dziś sprzymierzeńcami, nieprawdaż? Ale nikt nie powinien o tem wiedzieć, nawet Prasville.
— Oczywiście. Mógłby się wówczas dowiedzieć, kim jest Gilbert.
— Ale, ale! Czy to pani nakłoniłaś Gilberta, by wstąpił do mojej bandy?
— O nie! — zaprzeczyła żywo hrabianka de Mergy — on sam wpadł na ten szalony pomysł. Rozumiesz pan przecie, że nie mogłam go nakłaniać do... — Tu urwała, a twarz jej pokryła się rumieńcem.
— O niech się pani nie krępuje, niech pani powie wszystko. Rozumiem przecie sam, że nie mogła pani pragnąć, by brat jej został bandytą. Ja sam zresztą powtarzałem mu zawsze, że nie jest stworzonym do tego rzemiosła.
— Ach, panie! — rzekła na to hrabianka. — Mój brat pokochał pana szczerze. Z początku byłam na niego oburzona, odradzałam mu, groziłam, — on jednak powtarzał mi wciąż, że nie widzi innego sposobu odnalezienia listy, której wszystkie organa policyjne szukają nadaremno. Że tylko przy panu przejść może prawdziwą szkołę odwagi i roztropności.
— A jednak nie zwierzył mi się z prawdziwych swych zamiarów.
— Ja mu to usilnie odradzałam.
— I dlaczego? — pytał Arsen — dlaczego? Skoro raz chciał działać pod moją firmą, powinien mi był całkowicie zaufać.
— Wybacz pan — odrzekła Klarysa, dobierając ostrożnie wyrazów, by nie urazić drażliwości Arsena. — Jesteś pan człowiekiem ambitnym. Posiadanie listy dwudziestu siedmiu dać może temu, który ją potrafi wyzyskać, tak wielki, tak wszechwładny wpływ, że lękałem się, iż pan ulegnie pokusie.
— Fatalny błąd, który się na pani pomścił. Źle