Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szukiwania, ale prowadziłeś je na oślep i daruj pan, ale przeszkadzałeś tylko innym, a zwłaszcza mnie.
— Pani? A więc działa pani na własną rękę?
Nie jesteś w porozumieniu z policją?
— Tak i nie — odpowiedziała Klarysa. — Policja nie obchodzi mnie sama przez się — ale dyrektor policji, Maurycy Prasville jest dawnym przyjacielem moich rodziców i zaciekłym wrogiem Daubrecq’a. A czy pan wie, że jeśli mianowano go dyrektorem policji, to zrobiono to jedynie z powodu tej jego nienawiści? Prasville i ja mamy jednakie pobudki. On pomścić chce śmierć ukochanej kobiety, ja śmierć ojca. Bo domyślasz się pan zapewne, że jeśli ojciec mój odebrał sobie życie...
— Tak, tak, rozumiem — odpowiedział Arsen — Daubrecq groził zapewne, szantażem, obiecywał skandal.
— Przyszedł pewnego dnia do Izby posłów, wywołał mego ojca, zażądał od niego znacznej kwoty. Ojciec mój uległ, oddał mu wszystko prawie, co posiadał. Ale za drugim razem stracił cierpliwość i zastrzelił się.
— Ależ to niedorzeczne! — zawołał Arsen, — Wszak dla ogłoszenia bodaj jednego nazwiska musiałby Daubrecq okazać komu należy całą listę. Wywołałoby to wprawdzie olbrzymi skandal, ale pozbawiłoby go za jednym zamachem olbrzymich zysków, jakie ciągnie z tego papieru.
— To prawda, ale on ma inne jeszcze dowody.
— Skądże pani wie o tem?
— Od niego samego, od Daubrecq’a. W kilka dni po śmierci mego ojca przyszedł do mnie.
— I pani go przyjęła?
— Musiałam. Ojciec mój zginął, ale dobra sława jego była niedotknięta. Nikt nie znał powodów jego śmierci. W obronie honoru ojca mego, zgodziłam się na pierwszą schadzkę z Daubrecq’em.