Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mruknął Lupin. On przecie wiedział lepiej, niż kto inny, że w najtrudniej szem położeniu przedsiębiorczy człowiek znajdzie zawsze jakiś sposób utorowania sobie drogi do odwrotu.
— Znudziła się widocznie oczekiwaniem i wyszła; ale którędy? — powtarzał Achiles.
— Raczej zapytać siebie trzeba, poco tu weszła — odrzekł na to Lupin. Odpowiedź na to pytanie znaleźć miał niebawem. Przyglądał się dokoła, chcąc się przekonać, czy nic mu nie zginęło. Wszystko leżało na zwykłem miejscu, a zresztą nie było tu żadnego kosztownego przedmiotu, żadnego dokumentu, nic zgoła, coby mogło obudzić czyjąbądź chciwość. Czemże więc wytłómaczyć to zagadkowe zniknięcie?
— Czy miałeś dziś telefon? — spytał wkońcu Lupin swego służącego.
— Nie panie, nikt nie telefonował.
— A listy? — Był jeden, przyniesiony wieczorną pocztą.
— Daj mi go.
— Położyłem go jak zawsze na kominku w pańskim gabinecie. Lupin wydobył z kieszeni klucz od gabinetu, który nosił zawsze przy sobie, podczas gdy drugi znajdował się w kieszeni Achilesa. Drzwi zamknięte były na spust podwójny, przekręcił więc klucz w zamku i zaświecił elektryczne światło. Podszedł prosto do kominka, ale listu nie znalazł. Zawołał wtedy służącego, powściągając z trudnością gniew.
— Niema tu wcale listu.
— Chyba go pan niedokładnie szukał.
— Niema go mówię ci. — Szukali więc obaj, poruszając i odstawiając każdy z osobna przedmiot, ale listu nie było nigdzie, znikł bez śladu. Achilles klął zcicha, drżąc jednocześnie przed gniewem swego pana.
— To ona go zabrała — mruczał przez zęby — ukradła list i uciekła z nim.
— Kto, ta kobieta?