Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zatem dobijemy targu.
— Naturalnie.
Nastała chwilowa cisza. Arsen i Maurycy Prasville mierzyli się spojrzeniem, usiłując przeniknąć się nawzajem.
Szef policji trzymał prawą rękę na ukrytym pod gazetą rewolwerze, lewą zaś dotykał nieznacznie zamaskowanego dzwonka guzika elektrycznego.
Prasville przedłużał rozmyślnie tę scenę, rozkoszując się niezwykłością sytuacji, a więcej jeszcze niezaprzeczoną przewagą, jaką miał nad przeciwnikiem. Był przecież panem listy, miał w ręku Arsena Lupin.
— Skoro zechcę — myślał — pociągnę jedną ręką guzik elektryczny, drugą strzelę do niego, w razie, gdyby przeniknął moje zamiary.
Wtedy Arsen rzekł:
— Ponieważ spełniłem com przyrzekł, czas już panie dyrektorze, żebyś się potrudził do pałacu Elizejskiego i przyniósł nam stamtąd przyrzeczone przez siebie ułaskawienie Gilberta. Ja zaczekam tu na pański powrót.
— Zaczekasz pan i na co?
— Na pański powrót z pałacu Elizejskiego.
— Mój? — zawołał Maurycy Prasville, z dobrze udanem zdziwieniem — więc pan liczy na mnie?
— Ależ oczywiście.
— Żałuję bardzo, ale nie wiem, czy pan zdaje sobie z tego sprawę, że tego rodzaju krok do naczelnika rządu zakrawa na szantaż, byłby rodzajem wymuszenia, na które ja na mojem stanowisku pozwolić sobie nie mogę.
— Skrupuły szlachetne, ale nieco spóźnione — odparł sucho Arsen, po którego ustach przebiegał pogardliwy uśmieszek.
Nie spuszczał on z oka szefa policji i widział wybornie, jak Prasville złożył starannie listę i wsunął ją do swego portfelu, który ukrył w bocznej kieszeni.