Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z krótkiego snu, na jaki sobie pozwoliłem dla odświeżenia umysłu. A i jeszcze jedno... Mam doprawdy żal do pana, panie dyrektorze, za dziwaczny pomysł stawiania u drzwi moich dwunastu policjantów i to w chwili, gdy zależało mi najbardziej na pośpiechu. Na szczęście miałem wśród nich paru przyjaciół, a nawet jeden z nich zbudził mnie prawie przemocą, przynaglając do czynu.
— Co? co? — zawołał Prasville, czerwieniejąc z oburzenia.
— Zatrudniamy jednych i tych samych ludzi, panie dyrektorze. Stara to taktyka, która wychodzi na dobre obu stronom... No, ale uspokój się pan, nie wszyscy twoi podwładni stoją na moim żołdzie. To też dlatego zmuszony byłem przebiec pięć piąter po tylnych schodach i wyjść przez dom sąsiedni, wychodzący na drugą ulicę. Doprawdy, nie było to pięknie z pańskiej strony przyczyniać mi tyle trudu.
— Bardzo mi przykro, na drugi raz to się już nie powtórzy — odrzekł Prasville, dostrajając się do wesołego tonu swego gościa.
— Chcesz pan powiedzieć, że na drugi raz nie poprzestaniesz na obsadzeniu strażą drzwi moich, lecz ujmiesz mnie poprostu odrazu i okujesz w kajdany, że stanie się to może zaraz w tym samym gabinecie. Cierpliwości panie dyrektorze.
— Jestem cierpliwy! Sam musisz mi przyznać, panie Nikol, że jestem cierpliwy, — ale zwracam twoją uwagę, że odwlekanie egzekucji Gilberta, nie ocali mu życia, że zostanie on i tak ścięty za parę dni... chyba, że...
— Chyba, że przyniosę panu listę 27-miu — podchwycił Nikol.
— A właśnie... A pan jej nie masz, jak się zdaje.
— Owszem, mam ją.
— Autentyczną?
— Najprawdziwszą w świecie.
— Z krzyżem lotaryńskim?