Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mają słuszność — uśmiechnął się ukradkiem pan Nikol.
Na znak dany przez niego Klarysa powstała.
— Jak widzę, nie dojdziemy do porozumienia — rzekła zimno na pozór, podczas gdy serce biło jej jak młotem.
Rzekłszy to, odeszła z godnością ku drzwiom. Ale Prasvílle skoczył wówczas i zatrzymał ją prawie przemocą.
— Gdzie pani idzie?
— Mój Boże! Sądziłam, że rozmowa nasza już skończona.
— O nie! zostaii pani.
Rzekłszy to, Prasville zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku, podczas gdy Arsen, niemy świadek tej sceny, powtarzał sobie w duchu:
— I poco tyle ceregieli, skoro czcigodny Prasville wie bardzo dobrze, na czem się sprawa skończy.
Prasville uchylił w tej chwili rodzaj okienka w ścianie wewnętrznej i telefonował do kogoś.
— Proszę mnie połączyć z pałacem Elizejskim.
Spełniono jego żądanie. Prasville nie dbał już o to, że hrabianka i jej towarzysz słyszą każde słowo przez niego wypowiedziane.
Prosił nagląco o godzinę audjencji, zaraz, natychmiast, w sprawie pierwszorzędnej wagi.
— Nie zapominaj pani — rzekł potem, zwracając się do Klarysy — że ograniczę się tylko do pośrednictwa, przedstawiając prezydentowi wasze propozycje.
— Wiesz pan dobrze, że prezydent przystanie bez wahania.
Nastała chwila dłuższego milczenia.
Piękna twarz hrabianki promieniała tak wielką radością, że Prasville przypatrywał się jej z mimowolną ciekawością.
Jaki węzeł tajemniczy łączyć mógł tę dumną, wytworną dziewczynę z dwoma wyrzutkami społeczeństwa, nad którymi zawisł miecz katowski?