Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakie nadaje panu pańskie stanowisko, ale poza niem są inni ludzie, postawieni wyżej jeszcze. Czy jesteś pan upoważniony do traktowania ze mną w ich imieniu?
— Tak jest — potwierdził z mocą Prasville.
— A więc, gdy postawię swoje warunki i dam panu godzinę czasu do namysłu, udzielisz mi pan odpowiedzi w imieniu rządu?
— Tak.
— W imieniu pałacu Elizejskiego?
— Tak.
— W takim razie — rzekła — pozostaje mi tylko żądać od pana słowa honoru, że nie będziesz pan szukał przyczyn, które skłaniają mnie do postawienia panu moich warunków, chociażby takowe wydały się panu dziwne i niezrozumiałe. Dajesz mi pan takie słowo?
— Ależ najchętniej.
Klarysa umilkła wzruszona. Zbliżała się chwila stanowcza, tyle oczekiwana. Utopiła wzrok w oczach Maurycego Prasville i rzekła dobitnie:
— Lista 27-miu zostanie panu wręczona, a raczej zniszczona w pańskiej obecności, wzamian za ułaskawienie i wolność całkowitą Gilberta i Vaucheray’a.
— Co? co?
Prasville zerwał się zdumiony.
— Ułaskawienie wspólników Arsena Lupin? — zawołał.
— Tak jest.
— Ależ to szaleństwo, to niedorzeczność, co pani na tem zależy?
— Zależy mi wiele i żądam tylko tego.
— Ależ pani! — przerwał jej Prasville, chodząc wielkiemi krokami po pokoju. — Jest to za mało i za wiele. Za mało, bo jakąż korzyść pani osiągnie z oswobodzenia opryszków?
— Przypominam panu dane przed chwilą słowo honoru.