Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pchnął go prawie z pokoju i drzwi za nim zatrzasnął. Następnie zbliżył się do Klarysy i rzekł, kładąc jej poufale rękę na ramieniu.
— A teraz słuchaj mnie, Klaryso.
Tym razem nie zdobyła się na żadne słowo protestu. Otchłań otworzyła się pod jej stopami. Rozumiała teraz, dlaczego nie miała żadnej odpowiedzi na trzy depesze wysłane do hotelu Franklina.
Zrozumiała, że nie może już liczyć na pomoc Arsena, który omamiony, wyprowadzony w pole, błąka się gdzieś po Włoszech, podczas gdy ona zdana tu jest na łaskę i niełaskę swego prześladowcy.
Uczuła słabość swą i osamotnienie. Pozostawał jej jeden jeszcze środek — zabić jego i siebie. Miała przy sobie rewolwer, który nosiła zawsze w torebce, w przewidywaniu podobnej ostateczności. Ale Gilbert? Co się stanie wówczas z Gilbertem? Kto zechce starać się o jego ułaskawienie. Arsen?
Przestała w tej chwili wierzyć w Arsena, Daubrecq dał przecież tyle dowodów, że jest od niego silniejszy. Daubrecq odgadywał zresztą jej myśli, patrzył ze złą radością na jej rozpaczliwe wahania. Wreszcie przemówił znów:
— Słuchaj mnie, Klaryso. Już blisko północ. Za dwie godziny odchodzi stąd ostatni pociąg, który przewieźć nas może na czas do Paryża. Na czas, by ocalić twego brata. Ten pociąg jest błyskawiczny, wszystkie inne przyszłyby zapóźno. Słowem o drugiej 48 pojechać musisz wraz ze mną.
— Czy zgadzasz się na wspólną ze mną podróż?
— Tak.
— Czy znasz warunki, pod jakimi zobowiązałem się wstawić za twoim bratem?
— Tak.
— Przyjmujesz je więc?
— Tak.
— Zostaniesz moją żoną?
— Tak.