Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ni. Jest tu, w tym pokoju, na jednym ze stolików. No zgadujmy, spróbuję pani dopomóc. Cóż to właściwie jesf? Przybory do pisania, do palenia, do jedzenia. Czy mogę obrać dla pani jabłko, lub pomarańcze, nie chce pani? Słysznie. Lepiej zachować apetyt na gruntowniejszy posiłek, który zamówiłem. Czy mam zadzwonić?
Zadzwonił istotnie. Starszy kelner ukazał się natychmiast.
— Proszę podać kolację — rozkazał.
— Dobrze, panie.
— Na dwie osoby.
— Dobrze, panie.
— A przytem wino i likiery.
— Za małą chwilę.
— A zwłaszcza szampan. — Szampan z lodu, rozumiesz?
Służący wyszedł, a po chwili powrócił, niosąc nakrycie i tacę zastawioną przekąskami. Nakrył stół białą serwetą i poustawiał na nim wszystko. Drugi lokaj ukazał się, niosąc blaszane naczynie z lodem, z którego wyglądała cała baterja flaszek. Klarysa patrzyła na te przygotowania błędnemi oczyma.
— Służę pani — zaczął Daubrecą, zawsze równie drwiącym tonem, choć równocześnie brzmiało w jego głosie echo tłumionej namiętności.
— Proszę, zasiądź naprzeciw mnie, hrabianko de Mergy. Dawno już marzyłem o tak rozkosznem sam na sam. Dawno już nie byliśmy tak sami we dwoje. Ostatni raz było to w teatrze, pamiętasz? Popsuł nam wówczas wieczór twój przyjaciel, Arsen, ale dziś to już się nie powtórzy, nie mamy potrzeby obawiać się jego wtargnięcia.
Nie przeczuwał zapewne czcigodny poseł, że te słowa jego dodały otuchy hrabiance.
— Arsen! tak, on przybędzie za chwilę. — Słowa te podziałały na nią jak eliksir magiczny.
Podniosła się i postąpiła kilka kroków, usiadła