Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dojrzałem drogowskaz w ciemności, zapaliłem zapałkę. Po napisie w obcym języku poznałem moją ojczyznę.
— Jesteśmy już w domu — rzekłem z radością.
Ale przewodnik odparł kłopotliwie:
Wie pan? Ja tego miejsca nie znam. Zabłądziliśmy. Odtąd szliśmy na oślep... Kierowaliśmy się niby szumem jakiejś wody młyńskiej, ale że były roztopy wiosenne, zdawało się, że ze wszystkich stron huczą młyny.
Nagle ujrzałem trzech ludzi.
— A ty kuda? — pytał jeden.
Wpadłem w ręce żołnierzy rosyjskich.
Odprowadzono mnie na posterunek.
Nie wiedzieli, jakiego gatunku zbrodniarza schwytali, ale zadowoleni byli, że to oni właśnie uczynili; że prawo mnie pokarze i zemści się nade mną — kto wie? Śmierć może mi grozi. Patrzyli na mnie dobrodusznie, i wiedziałem, że z taką dobrodusznością pasyby ze mnie darli... „Każą — puścimy, każą — rozstrzelamy“.
Dwa dni włóczono mnie z posterunku na posterunek. I wszędzie otaczali mnie wkoło dobroduszni ludzie, karmili chlebem i zupami;