Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się albo przeklinał — zależnie od uzdolnienia... Zwykle przeklinał...
Niejedni poznawali się po głosach — radość, powitania...
— Jak się masz, morowy chłopie!
— Jak się masz, psia mać!
Za ścianą słychać było kobiece piski, groźby, przekleństwa.
Pijane prostytutki...
Przez kraty okien widać było księżyc. Patrzył zimny i daleki na senne miasto, jak tysiąc lat temu, jak przed miljonem wieków. Tak patrzył był wtedy, gdy był jeszcze młody i pełen życia; tak patrzył później, gdy się zestarzał i zastygł. Tak patrzył był na dziewicze lasy, płaczące jękiem człowieka pierwotnego, tak patrzył na śpiące nienawiści pełne aresztów policyjnych... Zimny i daleki...
A ja myślałem, jak można być policjantem i wpuszczać i wypuszczać przez całe życie aresztantów i wierzyć w niebo. Później przypomniało mi się, że policjanci miną, i areszty miną i wszystko minie. A ja za miljony lat na ich trupach wstanę i będę szukał księżyca zimnego i dalekiego, ale on zagaśnie i nie popatrzy już na