Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przelicytuje go, czy nie przelicytuje? — myślałem.
Ale przelicytowała...
Raz, kiedym szedł wieczorem do Jadwini, na spotkanie me wyszła matka. Rozpromieniona była.
— Wie pan? Ten szlachetny młodzieniec oświadczył się dzisiaj o rękę Jadwini.
— Było to do przewidzenia — odparłem. — Winszuję...
Ale stara przekupka spostrzegła nagle, że zbytnia radość psuje czasem targi. Zniżyła głos i mówiła mi z niezachwianą powagą:
— Już to, prawdę mówiąc, mogłaby lepszą zrobić karjerę. Co? jak pan o tem sądzi?
— O, bez wątpienia.
Wszedłem do pokoju Jadwini.
— No i cóż? — przechwalała się — moja filozofja lepsza, czy pańska? Ja już uwiłam sobie gniazdko.
Spojrzałem na nią ze smutkiem.
— A ja chodzę właśnie po świecie i burzę takie gniazdka.
— Ta-ak?...
— A tak, pani, tak — mówiłem z gniewem.