Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z ciemności, która zaległa przed jego oczyma, poczęło się wyłaniać jakieś widmo, zjawisko, jaśnieć, nabierać kształtów i życia, stawać się wizyjną osobą, która, zda się, nie tylko, że żyje, ale i odczuwa, i ma swoją wolę.
Naraz Staliński drgnął i napół podniósł się w fotelu. Jego nadmiernie teraz rozszerzone oczy wpatrzyły się zakamieniale w punkt jeden, i trwały tak nieruchomie straszne, dzikie i pełne rozkoszy.
Bo oto, w mgle wizyjnej, miast wywoływanej Zofji, z uśmiechem kuszącym na rozchylonych do pocałunku ustach, pochylona i jakby drżąca zjawiła się panna Irena.
— Przeklęta — cyknął Staliński, gryząc do krwi wargi.