Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o to opowiadanie, byle jaknajdłużej rozrywać myśl własną. Usiadł w wygodnym fotelu, popatrzył raz jeszcze na portret, i pochylił głowę na znak, że słuchać gotowy.
Jakoż pan Mateusz wkrótce rozpoczął:
— W którym to było roku, nie pomnę. Wiek osiemnasty. Żył w tym zamku nasz przodek, w późniejszych latach wojewoda Michał Staliński, a żył samotny, w kawalerskim stanie. Braci i sióstr nie miał, dobra były duże, zamek pusty, no więc pora nań przyszła. Zakochał się nasz Michał w tej oto dzieweczce, Annie Rogacińskiej, szlachciance dość majętnej i pięknej, jak widzisz. Wpadł, jakto mówią, po uszy, i wnet ci zrozumiał, że z tego afektu nie wybrnie. Panna, nie to, żeby była dumna, ale swoich zamiarów zgoła nie zdradzała. Rodzice się już zdeklarowali, kawaler był gotów, a ona raz tak, raz nie, a ty, chłopie, włosy z czuba rwij, i wodą zimną gorące gaś afekta. Ha! ha! ha! Ale Michał łeb miał na karku nie od parady. Widząc, że sobie z panną nie poradzi, bratów szlachtę sprosił, winem spoił, i napad na dwór Rogacińskich zrobił. Ty, mówi, Anno, cnotę twoją chowasz, a ja ci ją taki szabelką odbiorę. I istotnie pannę z rodzicielskiego domu porwał i do zamku przywiózł. —
— No dobrze. A co potem? —
— Potem? A bój że się Boga, Karolu! Toć potem ona sama chciała jego żoną zostać! —
— Ha! ha! ha! A sprawy nie było? —
— Zapili winem przy ślubie. A potem co rok przez lat sześć zapijali, bo sześciu synów owa panna miała. —