Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Myśl: teraz mija godzina, potem będzie druga — — — de — — — noc — — — tydzień — — — miesiąc — — — rok... —
I jego nie będzie.
Będzie ten list, i słowa: ostatni... nie! nie! serdeczny uścisk dłoni...
Niema go!
Umarł!
Ręka, która miała ostre szpony i żelazną siłę, skręciła serce jej, płomień, który był szatanem żaru, jął popielić mózg.
Zofja — nagle — bez jęku, bez szeptu — niby posąg strącony, — padła na miękki, tłumiący łoskot dywan.
Usta jej spoczęły na porzuconych dwóch białych różach, i dotkięcie ich chłodnych płatków było ostatnią jej rozkoszą.
Płomień, który był szatanem żaru, spopielił już mózg, a serce milczało w piersi ciche już, zabite.
Nie było już dla niej życia...


KONIEC.