Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




4.

— Proszę panienki, w skrzynce jest list. —
— A... list? —
— Tak. —
— Przynieś. — Zofja podała służącej kluczyk od skrzynki, i weszła do pokoju. Przekręciła kurek przewodu, i jasne, złote światło lunęło na pokój.
Podeszła do lustra.
Patrzała na odbicie swojej bladej twarzy, na wargi swe purpurowe, i czarne, znużone, zmroczone smutkiem oczy.
... Mówił, że linia mej piersi jest linią greckiego marzenia, mówił, że ciało moje odurza, upija swem pięknem...
... I mówił, że oczy moje w piekło go zaprowadzić mogą, że włosy moje to płaszcz najdrogocenniejszy, na który niema ceny, że usta moje to kwiat purpurowy, którego dotknąć ustami znaczy upić się szałem i zapomnieć, zapomnieć o wszystkiem.
... I mówił jeszcze, że moje pocałunki są jako żar i jako rozkosz, o której możliwości nigdy nie zamarzył...
... I mówił, że kocha...
Oh!