Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szego, rozumiały, że klejnot to najdrogocenniejszy, i skargą łkały za dni zmarnowane...
Za wzgardzoną, odtrąconą pieśnią dziś zatęskniły, za wyśmianą nadzieją w dal słały wspomnienia, za podeptane uczuć kwiaty, za dni zmarnowane łkały...
I ciężkie westchnienie raz wraz przepływało przez całą widownię...
... Zofja poczuła nagle w piersiach rwące łkanie, a w oczach palące łzy. Cofnęła się szybko w głąb loży, i oddech przytaiła...
... Cicho, cicho...
Niech się uspokoi rozhulane serce.
Tam, na scenie, mówią tak przedziwne rzeczy, odbywa się tak rzewna, a tak słodyczy i tęsknoty pełna historja, że można jej słuchać by baśni czarownej, można wybierać słów i myśli najpiękniejsze perły, i bawić się niemi by klejnotami barwnymi...
Czemuż nie wierzyć w ten czar poezji przedziwny, czemuż nie uwierzyć?
Bo chociaż w nieznanej stronie świata przebywa szczęście zaklęte, to czyż nie można o niem marzyć i śnić?
... Cicho, cicho...
Niech się uspokoi rozhulane serce.
Zofja przymknęła oczy. Z pod zaciśniętych jednak powiek spłynęły wolno dwie gorące łzy, i by dwa rozżarzone węgielki spadły na jej purpurowe wargi.
Niema go!
Ten krzyk serca był wszystkiem, był wszystkiem...