Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tem — chcę, żeby mój kochanek kochał mnie nad wszystko, i pogańskim kapłanem tej miłości był. —
Staliński patrzał na nią bardzo zdziwiony. Nie, nie znał jej dotąd i nie zna zupełnie. Dusza jej jest może podobną jej oczom. Jest dziką, płomienną, tajemną? Trzeba więc umieć z jej duszy wyczarować to, co najpiękniejsze, i kochać, i być szczęśliwym?
— To dziwne. Pierwszy raz mówisz tak do mnie? —
— Może... —
— Więc mów! —
— Czytam w twoich oczach, czytam, że jeszcze za mało mnie kochasz... —
— Zofjo...! —
— Co? —
— Czy ty mnie nie wierzysz? —
— O, nie tak! O, nie tak! Ja ciebie kocham i wierzę ci, ale wiem także, że, ciebie sokole, trzeba zdobywać! —
— I...? —
— I... zdobędę! —
— Ty...! —
— Co? —
— Jestem twoim! —
Sprzęgły się ich oczy; patrzyli w siebie już nie z upojeniem, lecz wprost z szaleństwem, z dziką rozkoszą zdobytego szczęścia. Staliński czuł, że gdyby teraz musieli umrzeć, konaliby w szczęsnem uniesieniu; albowiem zdawało im się, że przeżywają w tej godzinie najpiękniejsze chwile swego życia.