Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczach gorętszych od słońca, i o swojej tęsknocie ku słońcu by śpiewał!
Nie, nie! Trzeba się uspokoić; trzeba „załatwić sprawę“ i odejść. Nie pięknie jest przeszkadzać ludziom, którzy może mają sobie coś do powiedzenia...
Aha!
Bolesne i szydercze było to: aha!
Więc zaczął mówić:
— Redaktor Zaręba polecił mi zwrócić się do pana z prośbą — patrzał na Stalińskiego, a widział jednak przed sobą jej czarne, gorejące oczy — aby pan był łaskaw pracę, zamówioną przez „Myśl“, wykończyć już na styczeń. —
— To nie tak łatwo; praca jest dość obszerna, i nie doprowadziłem jej jeszcze nawet do połowy. —
— Jednakże o ileby to było możliwem... —
— Dobrze. Dla pana Zaręby, a właściwie dla „Myśli“ chętnie popracuję. Ale spotkaliśmy się rzeczywiście w ostatniej chwili. Dziś w nocy wyjeżdżam do ojca. —
— Przeczuwając to właśnie, ośmieliłem się państwu przeszkodzić. Dziękuję więc w imieniu „Myśli“, i dłużej nie przeszkadzam — powstał, a oczy jego jakgdyby obcej, mocarnej woli posłuszne zwróciły się wolno i ciężko, i spojrzeniem opadły znowu na twarz Zofji. Błyskawica radości przecięła mu nagle duszę, i błyskawica zachwytu zmąciła do dna serce; widział jej oczy tajemne, płomienne, jak spojrzały nań z wielką uwagą nito ośmielające — o, nie! raczej kuszące. Lekka, dziwna mgła błękitna, mgła