Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czemu tak, Andziu, przypatrujesz się mi?...
— Nic... myślę, że pan musi być dobry człowiek.
A güte Mensch — dodała i zaczęła się śmiać...
— Cóż to znaczy?
— E, nic... mieszkałam ze dwa miesiące z jedną żydówką. To ona tak znała ludzi, że odrazu każdego przejrzała... Jak przyszedł gość, to odrazu mówiła güt, albo schlecht. A raz tylko powiedziała: a güte Mensch... to ja teraz widzę, że on był zupełnie podobny do pana.
Wziąłem ją lekko za rękę i pytałem:
— Powiedz, Andziu, za co on cię wybił?
— Za co? — mówiła niedbale — jakto kochanek... Po co ma mieć zaraz za co?... wybije i już... A pan to niby swoich nie bije?
— Nie, Andziu, nikogo nie biję.
Utkwiła we mnie zdziwione spojrzenie...
— I naprawdę nie?...
— Naprawdę: nigdy nie biję...
— A wie pan co? — mówiła. — Chciałby mnie pan wziąć do siebie?...
Uczułem jakąś głuchą litość.
— Wziąć?... jak to rozumiesz?
— A no tak... Będę już nie jego, tylko pańska... Przecie jak pan jest alfonsem....
Położyłem rękę na jej ramieniu i mówiłem:
— Omyliłaś się... Nie jestem alfonsem...
Blade przerażenie pobieliło jej dziecinną twarz.
Robiła wrażenie człowieka, pod którym pękają