Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stróż, który cenił mnie za hojność, rozniósł sławę mego imienia po wszystkich oficynach. „Wesoły chłopiec“ stał się w kamienicy pieszczochem wszystkich duszonych gorsetami aspiracji.
Korzystałem z wyjątkowych praw i szalałem...
Szczególną sympatją moich sąsiadów cieszyły się wyprawiane przezemnie orgie... Przy jaskrawym oświetleniu i otwartych oknach nieopłaconego mieszkania, snuły się nagie, lub napół ubrane niewieście postacie... Towarzysze moich zabaw, nienawidzący wszelkiego purytanizmu, za szaty mieli jedynie przepaski na biodrach.
Gromkie, dźwięczne śmiechy towarzyszyły bezecnym kupletom.
Miałem nieraz wrażenie, że rój histerycznych faunów splótł się w tan z obłąkanemi nimfami, aby do szczętu zwarjować w Warszawie...
Z za firanek sąsiednich oficyn wychylały się wtedy łakome oczy pożądliwych dziewic... Śledziły nasze szaleństwa i skrycie marzyły o zmysłowych ekstazach...
Naraz światła się tłumiło... ciemność... i kto kogo dopadnie... Pisk... śmiechy gardlane... i cisza po chwili...
Pewnego dnia, zmęczony nocnemi nadużyciami, postanowiłem na własnej osobie stwierdzić skutki samego upicia się... Uczyniłem to niezwłocznie...
Niebawem do towarzystwa dopuściłem jednego dorożkarza i nie tyle starą, co brzydką praczkę...
Chodziliśmy od szynku do szynku...
Znęcona uwaga galerji szczerzyła już ząbki i trzeszczyła ślepia... Niezadługo wlokły się za nami całe gro-