Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyciągnąłem chudą bladą rękę do jej piersi i próbowałem rozpiąć suknię.
Ona zapłoniła się jak dziewica i trwożnym głosem wyszeptała:
— Koniecznie?!
— Koniecznie! bezwarunkowo! Żądam tego kategorycznie.
— Dobrze... dla ciebie wszystko... Ale pozwól: jutro, nie dzisiaj...
— Nie! nie! dzisiaj! tylko dzisiaj...
Usta błagalnie ułożyła w trąbkę i prosiła:
— No jutro, jutro... Ajra prosi... Zgódź się... Ajra dziś nie może...
A mnie to wypraszanie się jej wydało się tak bezgranicznie zabawne, że tym uporczywiej nastawałem na nią, aby dopełniła warunków zaraz, niezwłocznie. Nabrałem przekonania, że w tym opieraniu się niewieścim, oblanym dziewiczego wstydu rumieńcem, kryje się jakaś potężna śmieszność z dramatem niemal granicząca. Więc postawić tę parodję pod pręgierz mojego wzroku. Niech się wywstydzi, wypłoni na całe życie.
— Ajra! ja dziś żądam — szeptałem.
Oczy jej wylękłe, przerażone niemal przystygły do mojej twarzy. Porwała moją chudą wstrętną rękę, złożyła na niej pocałunek i, klękając przed łóżkiem, błagała:
— Zlituj się nademną... Jutro... Jutro... Dziś nie... O zgódź się... Kochany, najlepszy! Jutro...