Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A miłość była jak ptak, co przefruwa z chałupy na chałupę, aby wić gniazdko i spłodzić pisklęta...
My nie znamy praw.. My sami w nasz świat idziemy, w nasz jasny, piękny, pełen cudów sen...
Wyżej, o wyżej! — A co my stworzymy, musi po wieki wieków trwać...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Hej, hej! parszywy jestem ksiądz i na łańcuchu parchy po ludziach roznoszę... Jeno kieską podzwaniam — hej!... Co to za motylki barwne?
Tyle szumu i hałasu... Gwiazdy, turnie... Tego ewangielja nie pochwala — to można tam — u Jana Bożego — w oddzielnej klatce Świat, już uchrystuszony według śp. Grzegorzów i Piusów... A na motyle — szpilki, chloroformu odrobina... jako okazy zoologiczne.
— A dajta no mi ta kose. Bede kosiła psie krwie — plemie ludzkie. Żeby se cięgiem pamiętało, że mnie stworzył sam Bóg... „Ha — ha... Kostucha stara... Śmieją się ze mnie, póki im w gnaty nie wleze... A ja... umiem, oj umiem robaczków brać... Jak krzyne szczęścia zobaczę, abo siły, co to Chrystusowi przeciwna Warszawskiemu — potrafię, potrafię je potarmosić...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dziecinko Ty moja maleńka, Bajko ukochana!
Prowadź mię w tę noc jesienną, pełną czarnych szumów — wiatr liśćmi po oknach uderza tak daleko, tak daleko jesteśmy od siebie...
Widzisz? Śmierć mi oczy przesłania — po dużym