Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na czole oparła i lekko, lekko przesuwała je. Czułem, że wszystko wyje we mnie, płacze.
Ach, ja ją tak kochałem!
— Czy wiesz Luczy, że ja na tym cmentarzu kawałek duszy zostawię. I zamiast tego kawałka cmentarz za sobą poniosę... A ludzie patrząc w moje cmentarze, poruszać ramionami będą... „Hi — taki młody, a dziwak“... Prawda, jakie to śmieszne?
— Nie mów tak — szeptała — ty umiesz być innym... Bądź takim, jakim byłeś wtedy... pamiętasz?
— Luczy! okłamałem cię... Nie jestem takim, jak byłem wtedy... Jeżeliś we mnie pokochała klowna, Luczy! przebacz! ja nim być dzisiaj nie mogę...
— Nie! nie! ty nudzisz się ze mną.
— Kłamiesz, bezmyślna, straszna Luczy! Kłamiesz!
— Więc bądź wesołym...
— Dobrze, Luczy! będę wesołym... Opowiem ci bajkę... Tylko trzymaj, trzymaj mi ciągle ręce na czole... Spojrzyj na wykrzywioną mordę tego kamiennego anioła...
Zakryła mi usta dłonią.
— Nie bluźnij! proszę cię... wiesz przecie, że mnie to razi...
— Ach tak... prawda... zapomniałem — tyś zawsze taka pobożna, Luczy? Ileś ty razy męża zdradziła? Albo nie! nie! wybacz! bawić cię miałem. Czy ty codzień jeszcze na mszę chodzisz?
— Codzień... Czemu mnie nie bawisz?
— A ten tłusty księżulek co niedziela jeszcze miewa kazania? pamiętasz? Czy ty naprawdę wierzyłaś, że