Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cię i opowiem ci coś tak komicznego, że na całe życie śmiać się przestaniesz...
— Hahaha... hahaha... naprawdę? No wiesz, tyś do cyrku powinien.
— Mam ja swój cyrk w duszy.
— Masz? pokaż mi...
— Nie mogę, Dyziu, bo tam jest tygrys w klatce. Zaraz by ci wszystkie cukierki zjadł.
— O! jabym mu nie oddał... A baletnice także masz?
— Mam, idjoto! Co jedna nogę zadrze, to druga jeszcze wyżej zadziera.
— Dla czego ty mnie nazywasz idjotą? Zaraz mi się przypominają te czasy ze szkoły... Czytać nas uczyli... Nie mogłem nigdy zrozumieć, poco to? A koledzy krzyczeli: „idjota! lufa! — idjota! lufa!“ Może ty mnie i lufą jeszcze nazwiesz?
— Nie, Dyziu, nie nazwę cię lufą, bo czytać nie umiesz.
— A gdybym umiał, to co?
— Nic... Nauczyłbyś się świat czytać... Siebie możebyś odczytał... I nie śmiałbyś się...
— Tak? no to ci się przyznam, że umiem czytać. Nawet lubię czytać. Byle coś wesołego. Ot! jak naprzykład ty piszesz... Napiszesz i rzucisz na ziemię... A ja później zbieram i śmieję się... Ty tak pewnie umyślnie dla mnie?
— Bredzisz, Dyziu!
— Nie wierzysz? pokażę ci.
Otworzył stolik. Szuflada cała zapełniona była po-